Tyta dla ucznia na rozpoczęcie roku szkolnego
Tyta to spory wydatek, czasem dla rodziców stanowił jeszcze jeden ciężar w miesiącu pełnym kosztów, zwłaszcza, jeśli w rodzinie było więcej uczniów. Ale na Śląsku do pierwszej klasy bez tytki szły tylko te dzieci, których rodzice przyjechali z innych regionów. Były niepocieszone, gdy ujrzały przyszłych kolegów uginających się od toreb ze słodyczami. Śląskie bajtle, także te biedne, niosły dumnie papierowy rożek, nawet jeśli mocno wypchany kartoflami. Jakieś słodkości jednak się w nim musiały być.
ZOBACZCIE ZDJĘCIA
Tyta wiązała się z różnymi emocjami. Mimo wszystko, chociaż rzadko to się zdarzało, rodzice nie mogli sobie na nią pozwolić. - W domu było nas pięcioro, ojciec chorował, tyta nie była pewna, mama mnie o tym uprzedziła – wspomina Edwin, który szedł do szkoły w 1960 roku w Chorzowie. - Bardzo się bałem, że pójdę bez tyty i będę miał wstyd. Ale rano mama wręczyła mi tytę, siostra ją pomalowała w szkolne szlaczki, w środku były czerwone lizaki i makówki, robiła je taka pani na sprzedaż. I czekolada! Rodzeństwo dodało trochę kredek, stalówek, zabawkę, linijkę, to już było moje. Piękny dzień.
Nieprawda, że kiedyś dzieci nie były materialistycznie nastawione. Zawsze im tyta okazalsza, tym była lepsza. - Panowała duża konkurencja, liczyło się, kto ma większą, piękniejszą tytę – wspomina Dorota Kubin, która szła do szkoły w Bytomiu przed wojną, w 1937 roku. - Małe, symboliczne nie liczyły się. Mama dała mi naprawdę dużą tytę, ledwo ją niosłam. Ale inne dzieci niestety miały jeszcze większą!
Tyta to tradycja, która przyszła z Niemiec. W Polsce nazywa się ją rogiem obfitości albo rożkiem, ale najczęściej pozostaje tytą, bo to jej nazwa własna, pochodząca od niemieckiego słowa Schultüte. Po raz pierwszy zanotowano ten zwyczaj w środkowych Niemczech na początku XIX wieku, ale wyglądał nieco inaczej. Tyty z nazwiskami dzieci ufundowane przez dziadków lub rodziców chrzestnych zanoszono do szkoły, nauczyciele wieszali je na specjalnie przygotowanym, metalowym drzewku. Każdy pierwszoklasista musiał zdjąć swoją tytę - szyszkę bez zbędnych strat, co świadczyło o tym, że nadaje się już do szkoły.
Z latami pozostało już tylko wręczanie prezentów w kształcie stożka uczniom pierwszej klasy. Pilnowano, żeby tyty były czymś zabezpieczone, nie wolno było do nich w szkole zajrzeć. Może dla dobra biedniejszych dzieci, których rodzice, jak pisała etnografka Christiane Cantauw, nie mogli wypełnić tyty w całości słodyczami, więc pakowali do niej papier, kartofle, a czasem nawet stare buty. A jednak badaczka prawie nigdy nie spotkała się z wysłaniem dziecka do pierwszej klasy bez kolorowego rogu.
Kształt tyt kojarzono z antycznym rogiem obfitości, zapominając już o tym, że kiedyś były szyszkami. Dzisiaj trudno stwierdzić, czy tyty na pewno miały nawiązywać do mitologii, według której Zeus zaczarował róg kozy Amaltei, opiekującej się nim w dzieciństwie. Odtąd róg napełniał się wszelkimi dobrami i stał się symbolem szczęścia. W każdym razie to wyjaśnienie dobrze pasuje do prezentu, który umila dzieciom pierwszy dzień w szkole.
Tyty są mało znane w innych regionach, chociaż w dużych sieciach sklepów można je kupić, na przykład w Warszawie czy w Krakowie. Popularne są na Dolnym Śląsku, w Wielkopolsce i na Warmii. W Niemczech sprzedaje się co roku około 2 mln tyt, nam do tego daleko, a przeciwnicy ostrzegają, że tyta to bomba kaloryczna, psująca zęby i żołądki, powinna więc być zakazana w szkołach. Ale na razie, zanim do tego dojdzie, pierwszoklasiści beztrosko się nią cieszą.
Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?